Friday, 10 July 2015

Zapach jaśminu i chaos snu

Promienie słoneczne prześwitywały przez poszycie leśne, kąpiąc tańczący kurz w swoim świetle. Ptaki ćwierkały w półmroku. Dzień zaczynał się na dobre. Gniada klacz stawiała z trudnością kopyta na wilgotnym gruncie, tonąc co chwila po pęciny w świeżo spadłej deszczówce. Marzyła, żeby już mieć za sobą ten odcinek podróży, gdyż nie dość, że stąpała po niestabilnym terenie, to jeszcze była zmęczona nocną rejteradą. Najchętniej położyłaby się na miękkim posłaniu ze mchów, złożyła swą filigranową głowę w objęciach Morfeusza i, kiedy pierzaste paprocie będą czuwać nad jej spokojem, oddać się otchłaniom sennym, w tylko których ostatnio mogła znaleźć ukojenie. Ale... Demony przeszłości nie chciały wypuścić jej ze swych szponów. W przenośni.. i dosłownie.
Zarżała niespokojnie, gdy z oddali dobiegł ją szelest. Obróciła się dookoła, nadymając chrapy i wypatrując w zielonym półmroku oznak zbliżającego się niebezpieczeństwa. Z gałęzi wyleciał mały ptaszek. Złociste i czarne piórka zalśniły w słońcu, kiedy zatoczył koło nad głową drobnej klaczy. Ta nie mogła się powstrzymać i wydała westchnienie pełne ulgi. Ponownie, zwróciwszy się na zachód, ruszyła małymi krokami w gęstwinę pełną ciszy i porannego chłodu.

*  *  *

Wreszcie klacz dotarła do bystrej rzeki. Stanęła na brzegu i tęsknie spojrzała na przeciwległy brzeg. Znajdował się za daleko, żeby tam doskoczyć, ale dość blisko, żeby przeprawić się bez większych problemów. Dodatkowo nurt nie był zbyt silny, więc klacz zdecydowała się przekroczyć wodę w tym miejscu zamiast szukać brodu w dół lub w górę rzeki. Ominąwszy najbardziej zarzucone gałęziami podejścia do ciemnej toni, weszła do wody w pobliżu jednego z większych wirów tworzących się na powierzchni. Powoli przemieszczała się  po skosie do lądu. Minęło kilka sekund i klacz niemal dotarła do środka rzeki, gdzie najsilniejszy prąd dawał jej się we znaki, mimo że poziom wody nie sięgał nawet brzucha. Umęczone ciało z ledwością utrzymywało się na nogach.
Wtem wśród szmeru rzeki i plusku wody zabrzmiało wilcze warknięcie. Klacz zwróciła głowę za siebie, w stronę dźwięku, w idealnym momencie, żeby ujrzeć białe kły osadzone w krwistoczerwonych dziąsłach. Za nimi szła cała reszta burego wilka na czele ze święcącymi ślepiami. Ostry ból wtargnął do ciała konia, a impet napastnika zwalił klacz z nóg. Ciemna toń przyjęła oba ciała z donośnym łoskotem. Średniej wielkości fale uderzyły w brzegi i oblały wilczy pomiot stojący na lądzie i dopingujący warknięciami oraz skomleniami swą rodzicielkę. Wilczyca nie zamierzała dać ofierze umknąć z nurtem i próbowała ustać na łapach, wgryzając się w szyję klaczy. Wśród rozbryzgów wody wzbudzanych przez wierzgającego konia pojawił się drobny deszcz krwi. Jednak klacz nie poddała się agresji oponenta. Spróbowała ugryźć wilczycę w ucho, a gdy to się udało, pociągnęła mocno, wyrywając kawałek małżowiny. Suka zaskowyczała i z wściekłością ruszyła do nowego ataku, lecz było już za późno. Nieprzytrzymywane ciało klaczy osunęło się finalnie do wody i zdfrywowało wraz z prądem.  Wilczyca wydała dźwięk pełen złości i niezadowolenia, aż chudziutkie wilczęta pisnęły z przestrachu. Rodzicielka była zdesperowana znaleźć pożywienie i, gdy wreszcie trafiła jej się zdobycz tak zmęczona i pozbawiona życia, w dodatku w takim fatalnym położeniu!.. Wilczyca uspokoiła się, wyszła z wody i po otrząśnięciu się z wilgoci ruszyła w dół rzeki, mając nadzieję, że zadana przez nią rana była śmiertelna i wkrótce ujrzy zaczepione o gałęzie truchło konia.

* * *

Minęło sporo czasu nim woda rozlała się szerzej po okolicznych terenach, obniżając jednocześnie swój poziom. W międzyczasie klacz walczyła, żeby utrzymać nogi na śliskim gruncie, lecz kopyta ześlizgiwały się po oblepionych szlamem kamieniach. Ostatkiem sił rozejrzała się dookoła i zobaczyła na brzegu, z którego przyszła, białego rumaka. Koń wszedł do rzeki i spokojnie dotarł do klaczy, brodząc w wodzie po kolana. Dzięki mocnemu ciału nieznajomego samica mogła wreszcie ustać na nogach, opierając się jednocześnie barkiem o towarzysza.
­­­­­­­­– Dzie-dziękuję.. – wycharczała. Chwilę odsapnęła i, ponieważ wylądowała patrząc w stronę odwrotną do zamierzanej, odwróciła się ostrożnie, stawiając kopyta. Towarzysz ruszył w kierunku pożądanego przez klacz brzegu, a ona za nim, przystając co moment, by złapać dech w piersiach. Oboje wyszli na suchy ląd, a klacz od razu upadła i przewróciła się na bok. Ciężko oddychała, pod zamkniętymi powiekami niespokojnie poruszały się oczy.
Ogier rozejrzał się czujnie dookoła. Chłodny zefirek dmuchał w jego grzbiet, a słońce wysuszało mokrą sierść. Otaczały ich pogięte w fantazyjne kształy drzewa nieraz siegające konarami aż do ciemnej toni. Cichy i miarowy tupot łap nadbiegał z oddali. Ogier ponaglił pyskiem towarzyszkę, ale widząc że nic to nie daje, a klacz po prostu straciła przytomność, ustawił się przodem w kierunku odgłosów. Spomiędzy pni wybiegła nagle wilczyca i odbiwszy się od grubych korzeni, skoczyła prosto na łeb siwka. Ogier przytomnie odskoczył w bok, puszczając wilczycę w pustą przestrzeń. Nie dał jej chwili na zmianę taktyki tylko kopnął zadnimi nogami udo i tyłek napastniczki. Wilczyca zawyła i uciekła z obszaru rażenia samca, w stronę samicy. Jej potomstwo wypadło zza drzew i otoczyło oba konie. Klacz zarżała i zaorała kopytem ziemię w przerażeniu. Ogier nie pozwolił waderze na swobodne działanie i odgonił ją od swojej towarzyszki. Trzy wilczątka skoczyły naprzód i odwróciły uwagę konia. Matka w tym czasie skoczyła na grzbiet ogiera i chciała zatopić kły w jego łopatce, ale koń skoczył w powietrze i strząsnął z siebie napastnika. Uderzył potem wilczycę przednimi nogami w łeb aż trysnęła krew, plamiąc białe umaszczenie ogiera. Wilczyca upadła, agonalnie drapiąc pazurami runo leśne. Wilczęta chóralnie zaskowyczały, ale już na nie pędził spokojny w swojej furii koń. Odbiegły na pewną odległość w głąb lasu, czekając aż będą mogły podejść do matki. Były zbyt młode by przeżyć same, rodzicielka nie nauczyła ich jeszcze jak polować a już zeszła z tego świata.
Biały ogier nie dbał o to. Zwrócił się do swojej towarzyszki i ponaglił do wstania. Klacz podniosła się, a wtedy rana na szyi ponownie się otworzyła i szkarłatna strużka popłynęła strumykiem. Przeszła kilka metrów po czym zachwiała się i byłaby upadła, gdyby nie szybka reakcja kompana, który pozwolił jej się oprzeć o siebie. klacz odpoczęła chwilę i ruszyli znów. Gniada miała wciąż przymknięte powieki i ruszała się prawie na oślep, jednak zawsze towarzysz był obok niej, by mogła znaleźć oparcie. Zniknęli w gęstwinie, a młode wilki wbiegłszy na polanę, zawyły nad trupem matki. Wycie ścigało konie przez długi czas nim oddalili się wystarczająco, by żałosny śpiew zanikł w dali.

* * *

Klacz uchyliła jedną powiekę i rozpoznała wstępnie otoczenie. Leżała wśród drzew, przeważnie olch, na względnie otwartej przestrzeni. Nad sobą widziała zwieszające się gałęzie drzew, co jakiś czas liść spadał na jej bok. Obsypana też była nasionami drzew. Krew już nie ciekła jej po szyi, ale czerwony ślad znaczył zasklepioną ranę. Była bardzo zmęczona, chciała znowu pójść spać, ale nie mogła w miejscu nieznanym pozwolić sobie na tyle odpoczynku. Wytchnie, kiedy znajdzie bezpieczne schronienie. O ile, kiedykolwiek...
Wstała ostrożnie, mając nadzieję, że nie otworzy rany. Przebłyski z morderczej dla niej wyprawy nawiedziły jej umysł. Upadki, dzikie tempo dla zmęczonej samicy, walka z wilkiem. To wszystko było za dużo na ten czas. Musi znaleźć tego ogiera. Kim on jest? Czemu nie uciekł tylko mnie bronił? Pytania bez odpowiedzi.. na tę chwilę. Rozejrzała się wysilając wzrok, żeby przedrzeć ciemności pod poszyciem leśnym. W miejscu, w którym stała świeciło słońce, więc przesunęła się w stronę cieni i wtedy go zobaczyła. Wspaniale zbudowany, białowłosy rumak szedł w jej stronę. Podeszła trochę bliżej i naraz rozponała tego, który stał przed nią. To był Jaśmin, jej przyjaciel z dzieciństwa!
Teraz najgorszy zdrajca jakiego ziemia mogła nosić... Klacz rzuciła się w przeciwną stronę, próbując uciec, lecz ogier bez problemu dogonił ją. Nie uśmiechał się, wyczuła od niego całkowicie neutralny spokój. Nie miał zamiaru jej skrzywdzić, ale nie żywił także żadnych cieplejszych uczuć. Nie wiedziała co o tym myśleć. Bardzo nie chciała, żeby jego stado ją skrzywdziło, a ostatnie dni pokazały, że nie można ufać nawet jemu, jedynemu, którego była w stanie zaakceptować jako swojego przyjaciela, być może nawet jako... Koniec!, krzyknęła do siebie w myślach. Koniec uciekania przed prawdą, chociaż tak nie chcę jej usłyszeć.., ale chcę żyć! Śpiew ptaków, szept strumienia, chcę doświadczyć jeszcze wielu chwil!
– Czego chcesz ode mnie? Przyszedłeś, żeby oddać mnie w szpony swoich braci? Żebym... – Zbyt ją brzydziło wypowiedzenie na głos tych słów, więc pozostawiła to w milczeniu. On wiedział o co chodzi.
– To nie tak. – Pokręcił łbem. – Jesteś przeznaczona, żeby uratować nasze święte dęby, ale siłą nie można przyśpieszyć tego procesu. To musi być twoja wolna wola. Moi bracia postąpili głupio, trzymając cię w zamknięciu po tym, jak dowiedziałaś się jaka jest twa rola. Gdybym tam był albo chociaż mój ojciec, stałoby się inaczej. Jak rozumiesz, przeznaczenie je...
– Przestań! – krzyknęła. Gdyby mogła, na pewno w tej chwili byłaby cała czerwona. Ze złości i skrępowania. – Nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie. Każdy sam przędzie nici swego losu i nie możesz mówić, że coś ma być tak, a nie na opak, bo ktoś, kiedyś tak powiedział! Zresztą wiesz dobrze jakie są konsekwencje.. tego czynu – dokończyła cicho.
– Ależ jakie? Będziesz moją połowicą, czy to uważasz za katorgę?
– Ty naprawdę nie rozumiesz? – spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Przecież przez to zabierzesz moją wolną wolę! I.. moje dziecko, gdyby do tego w ogóle doszło.. Ty jako syn szamana, będziesz musiał trwać w pobliżu świętych dębów i mnie skazujesz na ten sam los! I dziecko, kiedy dorośnie.. – dokończyła ciszej po tym głośnym wybuchu emocji.
– Nie musi zostać szamanem. Nie pierwszeństwo urodzenia ma wagę przy dziedziczeniu naszych umiejętności... – Klacz przestąpiła ze skrępowania z nogi na nogę. – Na razie zostanę z tobą, ponieważ przeciwstawiłem się woli mojego klanu. Ojciec musiał, chociaż nie chciał, oddalić mnie od stada. Oficjalnie jest to czas na mój trening i poznanie świata.
– A nieoficjalnie?.. – mruknęła. W tym samym czasie dał się słyszeć tupot kopyt na runie leśnym.
– Wygląda na to, że nie jesteśmy sami. Od teraz jesteś moją siostrą, a ja twoim bratem. Trzeba cię porządnie wyleczyć. – Przekrzywił łeb, patrząc na otwartą ranę, z której sączyła się krew. – Och, wygląda to coraz gorzej. Szybko musimy znaleźć kogoś, kto w przeciwieństwie do mnie, zna się na leczeniu. Witajcie! – wykrzyknął radośnie do pojawiających się koni. Zachowywał się kompletnie inaczej niż wcześniej. – Jestem Jaśmin, a to moja siostra, Traum. Potrzeba nam lekarza i schronienia na pewien czas.
Traum poczuła jak wraca do niej zmęczenie ze zdwojoną mocą. Położyła się na trawie i, pomimo obcych, zapadła w drzemkę.
* * *
by Aspirna
Imię: Traum [niem. sen]
Wiek: 3 lata
Płeć: klacz
Pochodzenie: step
Wygląd: drobna, gniada klacz. Długie grzywa i ogon.
Zachowanie: nieufna wobec obcych. Wszędzie węszy spisek. Zwykle nie daje tego po sobie poznać i zachowuje się bardzo uprzejmie. Nie chce sprawiać nikomu kłopotu i często schodzi wszystkim z drogi. Odnajduje spokój w samotności, kontemplując przyrodę.
Hierarchia: adept sztuki.
by branka42

Imię: Jaśmin
Wiek: 4 lata
Płeć: ogier
Pochodzenie: Polana Świętych Dębów
Wygląd: dobrze zbudowany, muskularny. Biała, średniej długości grzywa i długi biały ogon. Czarnawa końcówka pyska.
Zachowanie: zwykle spokojny, pozytywnie nastawiony do świata, wyrozumiały. Kiedy jest zły, zachowuje spokój zewnętrzny i stara się rozwiązywać problemy "na chłodno", co wymaga chwili medytacji. Uprzejmy wobec swoich pobratymców, nie zwraca uwagi na inne stworzenia i nie traktuje ich na równi z końmi.
Hierarchia: odziedziczył zdolności po swoim ojcu szamanie, więc chciałby iść w tym kierunku.

Oficjalnie są rodzeństwem. Nieoficjalnie.. nie są parą.
* * *
{Wszelkie wątki mile widziane :)}
{Gram obiema postaciami, na czacie jestem pod nickiem Majerann bądź Majeranka}

2 comments:

  1. [Trochę opóźniony komentarz, ale witamy w stadzie! Bardzo przyjemnie czyta się taką kartę postaci. W ogóle opowiadania. No i czekam na rozwinięcie losów Traum i Jaśmina. Jak masz pomysł to zapraszam do wątku bo ja chwilowo jestem wypalony...]

    ReplyDelete
  2. Gdy ujrzał jej postać, nie wiedział co am powiedzieć. Tyle lat jej szukał, tyle poświecił by ją odnaleźć, a ona po prostu tu przed nim stała i do niego mówiła. Nawet nie docierała do niego, co. W końcu się ruszył i zrobił to, co myślał i nigdy już więcej nie zrobi. Przytulił ją mocno, jakby miała mu zaraz uciec. - Weście cie odnalazłem moja droga siostro, w końcu spełniłem życiowe pragnienie, teraz mogę umierać. - A z jego ślepia popłynęła jedna jedyna łza.

    ReplyDelete