|| Charakter ||
Od najmłodszych
lat Harrison sprawiał wrażenie istoty bardzo prostolinijnej i szczerej. Choć
wcześnie stracił rodzinę nauczył się obdarowywać innych szacunkiem i miłością.
Wychowywany był na księcia i dlatego też pamięta o dobrych manierach oraz
etykiecie. Po utracie rodziny zaczął znacznie bardziej polegać na sobie niż
innych, jednak jego romantyczna i dobrotliwa osobowość nie pozwala mu zaniedbać
obowiązków względem innych. Pod czujnym okiem Lucent nauczył się panować nad
nieprzewidywalną stroną osobowości i na swój własny sposób dorósł.
by Vizseryn |
Do tej pory jest
marzycielem i istotą o niewyczerpujących się zasobach nadziei i pogody ducha co
wspomagane jest jego głębokim uduchowieniem. Jego sercem włada ciekawość i
żądza przygody. Od dziecka wsłuchiwał się w wycie wiatru nad pustynią. Kocha
też jednak szum wodospadu czy też surowe piękno gór. Nic też nie sprawia mu
więcej radości niż słuchanie pieśni słowika czy słuchanie starej ballady o
dziejach jakiegoś zacnego bohatera. O gwiazdach może rozprawiać jeszcze dłużej
niż o sensie życia... Krócej rzecz ujmując wszystko co go otacza cieszy jego
serce, równie mocno jak świadomość, że jego stadu dobrze się wiedzie.
Choć naturalnie
stroni od kłótni nie zawaha się walczyć o to co jest mu drogie i zawsze staje
po stronie tych, którzy potrzebują pomocy. Jest niezwykle cierpliwy to drażni
go ignorancja i brak wrażliwości.Nie lubi sądzić, bo sam nie chce być sądzonym.
Nie trawi obłudy i dyskryminacji a przede wszystkim bycia postawionym w
sytuacji bez wyjścia. Nie potrafi zrozumieć pojęcia "mniejszego zła",
bo jak sam się przyznaje jest idealistą.
|| Aparycja i Umiejętności ||
Średniego wzrostu
kary konik o mocnych kończynach i karku. Pęciny ma mocne, przystosowane do
ciężkiej pracy i przykryte krótkimi "szczotkami". Dzięki swej budowie
ciała cechuje się sporą siłą, którą lubi pożytkować pomagając innym, lub na
długich spacerach. Jego szyję zdobi bujna, lekko pofalowana grzywa spod której
wynurzają się obłe uszy i przeszywająco szmaragdowe oczy. A przynajmniej tak
wygląda w ciągu dnia...
by TheArtlex |
Bowiem kiedy
tylko zapadnie zmrok w ogierze dokonuje się niesłychana zmiana. Najprawdopodobniej
dzięki "nieziemskiemu" pochodzeniu jego matki w nocy sierść ogiera
sprawia wrażenie ciemnogranatowej. A na niej pojawiają się jaśniejsze punkty,
wyglądające niczym lustrzane odbicie gwieździstego nieba. Podobne refleksy
iskrzą się też w jego grzywie i ogonie, a pojedyncze srebrne skierki co jakiś
czas spadają z jego włosia. Jedynie oczy pozostają niezmiennie zielone
promieniejąc niezłomną pogodą ducha.
Tak więc ze swymi
zdolnościami rozświetlania nocy, Harry nigdy nie był ani dobrym szpiegiem ani
tropicielem. W nocy raczej stronił od towarzystwa, bo choć mało kto wyśmiewał
jego wygląd to Lucent nauczyła go przezorności. Ludzie potrafią być niezwykle
dociekliwi w zdobywaniu i niszczeniu tego, co dla nich "magiczne".
Poza tym, że kilka razy spotkał swoją matkę we śnie nie przejawia żadnych
innych ponad-naturalnych zdolności. Owszem, czasami zdarza mu się lunatykować
lub cierpieć w nocy na poważne migreny, ale ciężko przewidzieć czy to może mieć
jakiś związek z jego "kosmicznym" pochodzeniem.
|| Historia ||
Gdy się urodził
powiedziano mu, że jego matka umarła przy porodzie i była najzwyklejszą na
świecie klaczą. Jednak prawda była inna - podczas swych podróży ojciec
Harry'ego poznał niezwykłą, magiczną istotę która została rodzicielką jego
jedynego syna...
Urodził się na
gorących stepach graniczących z Wielką Pustynią. Jako jedyny syn przywódcy
tamtejszego stada odziedziczył imię ojca i od pierwszych miesięcy życia
nauczany był dobrych manier, taktyki wojennej oraz historii swej ojczyzny. To
właśnie ten pierwszy rok jego życia wpoił weń poczucie obowiązku oraz wielką
moralną wrażliwość. Jednak jak to często bywa szczęście nie trwało wiecznie i
zimą rok po jego narodzinach straszliwa choroba spotkała jego stado. Pozbawione
magicznych zdolności konie padały jeden po drugim a nadzieja niknęła tak szybko
jak przykrywane przez śniegi trupy.
by Vizseryn |
I to właśnie
wtedy poznał swoją matkę. Gdy odszedł jego ojciec Ona zstąpiła z nieba. Długi
ogon Gwiazdy ciągnął się za nią oświetlając niebo, podczas kiedy ona ze łzami w
kryształowych oczach zmierzała ku ziemi. Tej nocy miały miejsce długie
przeprosiny, kiedy to matka musiała wyjaśnić swemu jedynemu, osieroconemu
dziecku, że wbrew swojej woli przykuta jest do nieba i nie może spędzić życia u
jego boku. "Zawsze oświetlę Ci drogę" rzekła na sam koniec i ucałowując
roziskrzonymi chrapami jego czoło zniknęła ponownie na niebie. Harrison
pozostał sam.
Młody ogier
wyruszył w stronę skąpanych w śniegach i mrozie północy. Choć taka skapada o
tej porze roku była prawie równoznaczna śmierci stanowiła jedyną szansę na
ucieczkę przed zarazą i przeżycie. Młody Harry okazał się jednak silniejszy niż
mogło się wydawać i przetrwał drogę. Nie udałoby mu się jednak pozostać przy
życiu dużo dłużej gdyby los nie skrzyżował jego drogi z kotką imieniem Lucent.
Niewiele starsza od ogiera kocia wagabunda postanowiła pomóc podrostkowi i
okazując niezwykłą cierpliwość pomagała mu uniknąć drapieżców oraz uczyła
leśnej ścieżki życia.
Z czasem dwójka
stała się nierozłączną parą przyjaciół. Kotka miała pewną niecodzienną zdolność
- umiała poprzez dotyk zmieniać kolor wszystkiego co ją otaczało. Dlatego
właśnie gdy Harrison mając 3 lata po raz pierwszy zmienił w nocy swój wygląd,
był przekonany, że to sprawka jego przyjaciółki a nie genów matki. O swoim
błędzie przekonał się dopiero, gdy Lucent już przy nim zabrakło. Przez wiele
lat byli sobie jedyną rodziną, aż do czasu kiedy ciągle poszukujący magicznych
stworzeń ludzie wpadli na trop kotki.
Po stracie
najbliższej sobie istoty Harrison nie wyobrażał sobie pozostać w Lesie i
wyruszył w stronę krainy o której słyszał wcześniej tylko legendy. W stronę
krainy, gdzie według podań mieszkały stworzenia podobne Lucent i jemu samemu,
gdzie jak sądził było jedyne miejsce, gdzie mógł znaleźć spokój ducha a może
nawet i nową rodzinę.
by CoutureEquineDesigns |
|| Chętny na wątki i powiązania ||
Źrebię znowu gdzieś się zapodziało, tym razem już chyba na dobre. A mogła nie odchodzić daleko od matki. Głupia ciekawość. Szła już trochę niepewnie, podnosząc wysoko kopytka i powoli stawiając je na ziemi. Nie miała pojęcia gdzie się znajdowała, nigdy wcześniej tutaj nie była. Jej czarne spojrzenie przesuwało się uważnie po otaczającym ją lesie, miała nadzieję, że może dojrzy w końcu coś znajomego. W końcu zawędrowała w jakieś krzaki, nieznacznie pochylając łeb w stronę ziemi, gdy nagle zza gałęzi wyłonił się czyiś łeb. Krzyknęła zaskoczona i raptownie cofnęła się parę kroków. Nie spodziewała się kogoś tu spotkać.- Yym... Dzień dobry. - powiedziała cicho, nie zapominając o dobrych manierach, które usilnie próbowała jej wpoić matka, kiedy już względnie udało jej się uspokoić oddech. Przyjrzała się lepiej ogierowi, który ją przestraszył i który również, tak samo jak ona miał w tej chwili głupi wyraz pyska.
ReplyDelete| Coll. |
Przyglądała się z zaciekawieniem ogierowi tymi swoimi oczami niczym dwa czarne węgielki. Zaśmiała się mimowolnie widząc jego postawę. Nie potrafiła w takich momentach mimo wszystko zachować powagę. Przekręciła nieznacznie łepek na bok słysząc jak nazwał ją 'młodą damą', jak to dziwnie brzmiało. Tak poważnie. - Ja nie mieszkam w krzakach. - jej śmiech stał się nieco głośniejszy. - Dziwnie by się mieszkało w krzakach, to byłoby dość niewygodne. - stwierdziła. Kiedy on wycofał się z zarośli ona zrobiła kilka kroków do przodu żeby wyjść z chaszczy, podnosząc przy tym wysoko nogi. Nie chciała wyjść na jakąś nieśmiałą klaczkę, bo wcale taka nie była. - Służyć asystą? - zapytała marszcząc przy tym lekko pyszczek, ogier używał przy niej coraz to trudniejszych słów. - Cześć Harry. Jestem Collete. - przedstawiła się, a widząc jak koń uprzejmie kłania się przed nią, sama dygnęła niezdarnie, co wyglądało w jej wykonaniu dość komicznie.
ReplyDelete| Coll. |
Już całkiem niedługo Tennant zupełnie przestał przejmować się tematem Płaczącego Anioła. Owszem, był to niezwykle groźny przeciwnik i szanse na jego unieszkodliwienie były nikłe, ale przecież jak dotąd nikomu nic się nie stało, w dodatku samego Anioła też nikt nie widział, a to był dobry znak. Nawet bardzo dobry, rzekłby pegaz, gdyby ktoś go spytał o zdanie. Dlatego też wcale nie pomyślał, że Harry nadal może tak się tym przejmować, zamiast po prostu cieszyć się życiem i jak tylko go zobaczył, to uśmiechnął się i podszedł, aby zagadać siwka. Chociaż naturalnie wyczuł jakąś niechęć do konwersacji z jego strony, równie naturalne było to, że wcale nie zraziło go to od dalszych prób jej prowadzenia. Czasami Tennant był okropną gadułą i trudno było go powstrzymać od mówienia, nie wspominając o pozbyciu się jego natrętnej obecności.
ReplyDelete- Uwielbiam fajne miejsca. - stwierdził z entuzjazmem na tę niewiarygodnie treściwą odpowiedź, która zapewne zgasiłaby wielu innych. - A tak co do innych miejsc, byłem niedawno trochę głębiej w lesie i zobaczyłem tam białego jelenia! Co prawda uciekł, jak tylko mnie dostrzegł, ale to doprawdy fascynujące stworzenie. - zaczął nawijać, nie bardzo zwracając uwagę na to, czy Harrison go słucha.
Harry wcale nie powinien być zdziwiony reakcją Torta - przecież wiadomo było, że jak się wspomni o jakimś fajnym miejscu, kasztan będzie pierwszym, który postawi tam swoje kopyta. Widać to było po nim całym...
ReplyDeleteAnyway, Tennant wcale nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest niechcianym towarzystwem, bo inaczej zapewne by sobie poszedł, uznał po prosty, że siwek ma jakiś gorszy dzień, do czego miał pełne prawo. Na szczęście na wieść o białym jeleniu zdawał się trochę ożywić, co niezmiernie ucieszyło pegaza.
- Dosyć ciężko jest go wypatrzyć, pomimo rzucającej się w oczy maści. Widać miałem dziś szczęście... A to raczej działa w drugą stronę - magiczne istoty same mnie namierzają. Nasz drogi Anioł jest najlepszym przykładem, o ile nadal się gdzieś tutaj kręci. MUSIAŁ wylądować dokładnie tam, gdzie ja poprzednio. - stwierdził z teatralnym westchnieniem, po czym zorientował się, że powiedział chyba odrobinę za dużo, toteż uśmiechnął się pogodnie, bo przecież nie będzie się załamywał tym, że przypadkiem przyznał się do swojej niebywałej gracji w powietrzu.
Na szczęście zaraz doszli do tego fajnego miejsca, które obiecał mu Harry i Tennant szybko zapomniał o swojej hańbie. Z zaciekawieniem wyściubił łeb spomiędzy krzaczorów i wyszczerzył zęby na widok polanki pełnej przepysznie wyglądających poziomek.
- Mój drogi, muszę przyznać, że to miejsce zaiste jest godne miana najfajniejszego w okolicy. - powiedział z zachwytem i wyszedł spomiędzy drzew, lokując się w odpowiedniej odległości od siwka, aby nie groziło to stłuczeniem łbów przy zajadaniu owoców, za co też zaraz się zabrał.
- Miło mi to słyszeć, jednak do tej pory nie udało mi się dłużej zabawić w jednym miejscu, niż rok. - odrzekł, choć zważywszy na jego młody wygląd, mogło zabrzmieć to dość dziwnie. Mogłoby się wydawać, że rok to całkiem długo jak dla takiego młodzika. W każdym razie nie było czego roztrząsać, bo poziomki swym smakiem przyćmiewały wszystko inne.
ReplyDeleteTennant nie spieszył się z jedzeniem, wolał delektować się owocami, których było tutaj wystarczająco dużo, aby napełnić brzuch niejednego roślinożercy. Zresztą lubił się dzielić, więc mimo że był to jeden z najlepszych przysmaków, jakie miał okazję jeść, nie miał zamiaru zjeść ich zbyt dużo.
- Skoro tak, masz jeszcze coś fajnego w zanadrzu? Jeśli spędziłeś tutaj cały rok, zapewne bardzo dobrze znasz okolicę. - zagadnął, unosząc na chwilę łeb znad poziomek, by zerknąć na towarzysza, ale zaraz znów zatopił chrapy w krzakach, na których rosły owoce.
- Ano nie tak krótko... - przyznał dziwnie nostalgicznym tonem, ale (oczywiście) dziwne wrażenie zaraz zatarł szczery uśmiech, wywołany komicznym widokiem Harry'ego, który próbował naprawić naderwaną łodyżkę. Przez to wszystko pegaz sam właśnie rozdeptał mniej widoczny krzaczek i przybrał równie zabawną minę, co siwek przed chwilą. Nie łudził się jednak na to, że pomoże jakoś roślince i odsunął się licząc na to, że ta sama z siebie odżyje.
ReplyDelete- Przypuszczam, że i na starość wcale nie będę chciał się ustatkować. - zachichotał pod nosem, ciesząc się z tego, że towarzysz uważa go jeszcze za młodego. - Canna zdaje się mieć sporą wiedzę. Pogodę ducha też ma... na swój sposób. - stwierdził. Najwidoczniej polubił szamankę, ale to chyba nie było nic dziwnego. Było naprawdę niewiele osób, których w mniejszym lub większym stopniu nie darzyłby sympatią.
- Zresztą zostanę na pewno do czasu, póki nie rozwiąże się sprawa z Aniołem, dalej moje plany nie sięgają, więc zobaczymy. - obiecał i podjął ten luźniejszy temat. - Nawet bardzo dobra, chociaż muszę powiedzieć, że lubię od czasu do czasu być zaskoczony czymś nowym. - wyznał z szelmowskim uśmiechem na mordzie, która zaraz znów zniknęła w krzaku poziomek.
Nie zamierzała tego dnia spędzać jakoś szczególnie. Nowe tereny wzbudziły w niej zaciekawienie i z przymusu własnych instynktów wylazła z wody, by spokojnym kłusem przemierzyć zieloną kniej. Co prawda na lądzie czuła się jak foka - nieporadna i zagrożona, lecz kogo to obchodzi, gdy przygoda wzywa. Spokojnym stepem zagłębiała się coraz to bardziej w las nie zważając na to dokąd niosą ją kopyta. Dopiero, gdy jej uwagę przykuły małe krzewinki o jasnych liściach i ciemnych, granatowych owocach postanowiła przystanąć, i spróbować tego cudu natury. Skąd mogła wiedzieć, że są to najzwyklejsze w życiu jagody? Nie dosłyszała z początku cichych kroków Harrisona, który znajdował się w takiej odległości od niej, że bez problemu mógł zrozumieć, że jego wcześniejsze przypuszczenia były przedwczesną radością. Uniósłszy pośpiesznie łeb ku górze, wprawiając w ruch jasną grzywę przeplataną zielonymi pasmami glonów, przeniosła jasne spojrzenie w kierunku siwego ogiera. Sekundę jej zajęło, by zrozumieć, że stoi przed nią towarzysz poprzedniego wieczoru. - Proszę, proszę. A sądziłam, że gwieździstą maść posiadasz przez cały czas. Miło Cię widzieć, Harrisonie. - skłoniła się przed nim z lekkim uśmiechem majaczącym w kącikach pyska. - Możesz mi wytłumaczyć czemu skradałeś się w moją stronę? Czyżby odezwały się w Tobie drapieżne instynkty? - obłe ucho drgnęło lekko w kierunku ogiera.
ReplyDelete| Rowena.
Tennant w zasadzie zdążył już zapomnieć o nadepniętym krzaczku, chociaż zwiększył swoją ostrożność, toteż z początku nie mógł rozgryźć wymownego spojrzenia siwka. Oświeciło go dopiero gdy zerknął w miejsce, w którym tamten stał, więc skulił uszy i posłał mu przepraszający, ale i rozbawiony uśmiech.
ReplyDelete- Raczej dość stereotypowe, niż niecodzienne, jednak zgodzę się, że niekoniecznie nadaje się na doradcę. - pokiwał łbem na wzmiankę o Cannie. - Ale ja również dawno nie miałem żadnego stada, a jak sam zauważyłeś, mam niezwykły talent do przyciągania różnych magicznych istot, w tym też tych niebezpiecznych. Może nawet zwłaszcza tych niebezpiecznych. Dlatego od jakiegoś czasu podróżuję sam i postój tutaj również nie był planowany. - wyjaśnił i pospiesznie dodał: - Choć oczywiście cieszę się, że tu trafiłem.
Po tych słowach odwrócił na chwilę wzrok od Harrisona, przerywając nawet jedzenie poziomek, zanim znów zanurzył pysk w krzaku i zerwał kilka owoców.
- Oj tak. - przyznał na ostatnie zdanie siwka. - Wiedziałeś na przykład, że jest takie miejsce, w którym wilki nie mają nosów? Rosną tam takie rośliny, które wydzielają bardzo przykry, wręcz trujący dla nich zapach, jednak w tej samej okolicy mieszkają przedstawiciele bardzo rzadkiego gatunku jeleni, który akurat dla tamtej beznosej rasy stanowią wyjątkowy przysmak.
- Stereotypy bardzo często są mylne, ale skądś się jednak biorą. - stwierdził, ponieważ sam nie lubił się nimi kierować. Zresztą na temat jego rasy też zapewne krążyły jakieś bardzo nieprzychylne stereotypy, dlatego też wolał uchodzić za zwykłego pegaza. Chociaż przypuszczał, że w dzisiejszych czasach mało kto w ogóle słyszał o kimś takim, jak on.
ReplyDelete- Prawdę mówiąc przy tych poziomkach zaczynam trochę rozumieć te wilki. - zaśmiał sie krótko, bo zaraz sięgnął po kilka owoców. - Ale chyba nie zamieniłbym mojego nosa na możliwość jedzenia tych przysmaków do końca życia, tutaj się zgodzę. - przyznał pogodnie. Właściwie nawet teraz poczuł, że to trochę za dużo rozpusty jak na jeden raz... lecz już od dawna nie miał okazji do chwili takiej przyjemności, więc bez większych skrupułów kontynuował zajadanie się poziomkami.
- Też prawda, ale jeżeli nie miałbym nosa, nie wiedziałbym co tracę. - odrzekł, kontynuując dyskusję o beznosych wilkach, bo mógł rozmawiać nawet na najbardziej niedorzeczne tematy, jakby były interesujące. - Zaciekawiłeś mnie, mam nadzieję, że te miejsca są faktycznie jeszcze lepsze, niż ta urocza polanka. Byle tylko nie było tam nigdzie gruszek. Nie cierpię gruszek. - oznajmił dobitnym tonem i aż potrząsnął łbem, jakby te owoce kiedyś zrobiły mu coś złego, chociaż oczywiście nie mogły mu nic zrobić, bo przecież były tylko owocami.
ReplyDeleteCałą tę beztroską i nawet przyjemną konwersację zaburzyło pegazowi następne pytanie Harry'ego. Kasztan nie bardzo lubił wracać do własnych korzeni i opowiadać komukolwiek o miejscu swego pochodzenia, toteż na ułamek sekundy skulił uszy i przybrał niezbyt zadowoloną minę, ale że jego ojczyzna była doprawdy piękna, to na jego pysku zaraz pojawił się lekki, ale jakby nieco smutny uśmiech.
- Zdaje się, że jestem ci to winien. - przyznał i zerknął na siwka już z tą swoją zwyczajną, uśmiechniętą mordą. - Pochodzę z północy, jednak od zawsze ciągnęło mnie do wędrówki, więc raczej nie mam miejsca, które mógłbym nazwać domem. Jak wcześniej wspomniałem, chyba nigdzie nie byłem dłużej niż rok. - zaczął, nie do końca wiedząc, jak dużo może (a może chce) powiedzieć komuś, kogo przecież tak naprawdę znał ledwie parę dni. - Właściwie nie mam wiele do powiedzenia o swojej przeszłości, prędzej o miejscach, które zdążyłem zobaczyć i o stworzeniach, które spotkałem podczas wędrówki.
Pokiwał łbem na potwierdzenie swoich słów o gruszkach, pomimo że pytanie Harrisona wcale nie wymagało odpowiedzi. Tennant wolał się jednak upewnić, że siwek dobrze sobie zapamięta tę informację i nie każe mu nigdy jeść tych okropnych owoców.
ReplyDeleteUśmiechnął się z wdzięcznością, gdy towarzysz przerwał mu opowieść (o ile można to było tak nazwać), darując mu rozklejania się przy wspominaniu swego pochodzenia. Choć może pegaz akurat nie rozkleiłby się, jednak z pewnością nie byłoby to przyjemne i to wcale nie dlatego, że nie chciał nazywać swej ojczyzny domem. Wręcz przeciwnie, było to tak bolesne, bo chciał móc nazwać tamto miejsce domem, ale powrót tam dla niego był niemożliwy.
- Wolałbym, żeby moje doświadczenie nie miało się do czego przydać... - stwierdził żartobliwie, nawiązując do wciąż hasającego na wolności Anioła, a także do własnej zdolności do przyciągania kłopotów. Był niemal w stu procentach pewien, że gdyby jego tu nie było, Anioł również pojawiłby się gdzie indziej.
- Te poziomki są tak smaczne, że nie wiem, czy dałoby się nimi najeść. Ale co za dużo, to nie zdrowo. - odrzekł i ruchem łba zachęcił siwka do tego, by objął prowadzenie.
Prychnęła cicho na jego słowa, lecz uśmiechnęła się blado. Nie ukrywała, że jego słowa, choć proste w swej formie, sprawiły jej nieco przyjemności. - Cóż, to w sumie całe szczęście. Obawiałam się, że z wolna zmieniasz się w wilka. - posłała mu kolejny uśmiech tym razem jej osławiony z nutą złośliwości. Zagarniając grzywę na jeden bok gwałtownym ruchem łba zbliżyła się nieznacznie do ogiera nadstawiając uszu. - Moje samopoczucie nie narzeka jeśli o to chodzi. Czuję się dobrze, choć zapewne wszystko dzięki owej niepogodzie. My, kelpie, uwielbiamy pochmurne i deszczowe dni... - zamilkła na moment, by zerknąć w niebo. Tak, zapowiada się na deszcz, wyczuwała to. Czasami czuła się jak egzotyczna żaba włożona do miski wody mająca przepowiadać pogodę. - Ciekawsze od moich odczuć bardziej jest ów Biały Jeleń, z którym mnie pomyliłeś. - zwróciła intensywnie niebieskie oczy na Harrisona. Zrobiła wokół niego kółko i stanęła u jego boku unosząc wyżej łeb, by zdawała się wyższa od ogiera. - Opowiedz mi o nim.
ReplyDelete| Rowena.
Zachichotała słysząc słowa ogiera, które zdecydowanie były dla niej zabawne. - To pomysły mają nogi? - zapytała nabierając głęboko powietrza w płuca, w jej głosie było świetnie czuć zachwyt i ciekawość. - Oh! Chcesz mi pomóc! Ale faajnie. - powiedziała szczerząc szeroko ząbki. - Nie wiem gdzie jest moje stado. - przyznała marszcząc przy tym pyszczek. - Nie wiem gdzie jest moja mama. - spochmurniała przestępując z kopytka na kopytko trochę nerwowo. Starała się względnie nie panikować. Na razie nie chciała sama przyjąć do wiadomości, że się zgubiła i totalnie nie wiedziała jak wrócić do domu.
ReplyDelete| Coll. |
Pegaz odruchowo ruszył już w drogę powrotną nad jezioro, toteż gdy jego "przewodnik" nagle zmienił kierunek ich wędrówki, kasztan zastrzygł uszami i zawrócił, prawie przewracając się o własne nogi, gdyż zrobił to nieco zbyt gwałtownie.
ReplyDelete- Skoro tak mówisz... Mam się bać? - spytał z rozbawieniem i wcale nie miał zamiaru narzekać, nawet jeżeli ta przyjemność, którą miał mu sprawić Harry, wiązała się z brakiem wody jeszcze przez jakąś chwilę. Wierzył, że to będzie tego warte, z natury był optymistą.
Tennant również przyspieszył do kłusa, równając krok z towarzyszem i rozglądając się z zainteresowaniem po okolicy, bo tutaj jeszcze nie zdołał zawędrować podczas zwiedzania terenów Marzycieli. Miał też nadzieję, że zdoła wypatrzyć wcześniej swoją niespodziankę. Mimo że lubił być zaskakiwany i poznawać nowe rzeczy, równie bardzo lubił popisywać się swoją spostrzegawczością i inteligencją.
- Przydaje się, racja. - przyznał, nie chcąc już marudzić o tym, jak to doświadczenie nieraz może być ciężkie, za to uśmiechnął się do Harry'ego.
Niestety, ona również spodziewała się być zupełnie sama. Zwłaszcza w tym miejscu. Na niespodziewane towarzystwo zareagowała podniesieniem ciała dęba i nerwowym kopnięciem przednich kończyn. Nie od razu orientując się, z kim miała do czynienia, parsknęła głośno opadając na ziemię i z nerwowym uśmiechem odpowiedziała:
ReplyDelete- Wybacz mi, ja po prostu... - Gdyby wciąż miała brwi, ściągnęłaby je w wyrazie nieco gorączkowych rozmyślań. Zastanawiała się, jak daleko przyjdzie członkom tego stada zapuszczać się w teren. Wychodziło na to, że pewnego dnia mogą ją z łatwością nakryć; na tych rozmyślaniach rozpoczął się jej bardzo długi, wewnętrzny monolog.
Ogier faktycznie był w okolicy, tym bardziej ze ostatnio często się gubił i to miejsce było jedynym jakie dobrze ogarnął, poza oczywiście główną polaną. Obrał sobie je więc na swój kawałek przestrzeni. Widząc że zbliża się doń jakaś postura, ukłonił się, delikatnym ruchem głowy i powitał go z należytym szacunkiem - Witaj przywódco. Jestem Rinieri, ale chyba to imię już obiło Ci się o uszy, czyż nie? *zbadał samca dokładnie wzrokiem i wypuścił powietrze ze świstem, po czym z ciężkim sercem spytał* Jeśli już tu jesteś, może miałbyś ochotę pokazać mi tereny, lub może ... wskazać kogoś innego kto mógłby się tym zająć... Niestety nowe miejsce... i zupełnie inny typ drzewostanu oraz kwiatostanu niż ten w którym spędziłem większość życia nie pozwala mi się tu samemu odnaleźć. Lub chociaż prosiłbym o jakąkolwiek wiedzę teoretyczną na temat tych terenów. Bez tego, żaden ze mnie zwiadowca. Muszę nauczyć się żyć w nowym środowisku. - Po tej przemowie, przestąpił z nogi na nogę i począł wyczekiwać odpowiedzi. / Rinieri
ReplyDeleteSpojrzalae na niego zabierając uszy do góry. Uśmiechnęła się kątem pyska. - Czestuj się, wystarczy dla nas oboje. - wskazała pyskiem młode krzewinki i schylila szyjee, by zerwać słodkie jagody. - I fakt, nie ma pogody.. dla większości z was. - odpowiedziała nie bardzo rozumiejąc, czemu ten temat jest nadal cisgniety. Nie miała i tak zamiaru niczego ujawniace, więc zamilka dopóki Harry nie zaczął opowiadać o białym jeleniu. Nadstawiajac uszy wysunęła szyję w przód jakby bała siwe, że każde słowo może jej umknąć. - Brzmi zachęcająco..- wymruczała w myślach śledząc przebieg takiego polowania na jelenia. Może dzięki niemu pozbylaby się całego tego ciężaru. - Jeśli chcesz to ci pomogę. Skoro ty wziąłeś mnie za jelenia to i on zobaczy we mnie pokrytymca. - Uśmiechnęła się nieco szerzej nie mogąc zabronić sobie takiej okazji do wypomnienia mu wpadki.
ReplyDelete|Rowena.
Klacz wiedziała, że zawędrowała na tereny czyjegoś stada, wiedziała też, że powinna je po prostu ominąć i ruszyć w dalszą drogę jak zwykle, jednak coś mówiło jej, aby tym razem postąpiła inaczej. Szła wolnym, miarowym stępem, co pewien czas pochylając się i skubiąc pojedyncze źdźbła traw. Zajęcie to przerwał wiatr, który zaczął szarpać jej grzywę i ogon. Srokata uniosła łeb i przymykając oczy pozwoliła mu układać jej grzywkę do woli, równocześnie nasłuchiwała niosącego się śpiewu ptaków. Wiedziała, że postępując w ten sposób jest bezbronna i wystawiona na atak drapieżników, jednak w tej chwili o to nie dbała. Moment rozmarzenia przerwało jej ciche chrząknięcie i następujące zaraz po nim powitanie. Bejter otworzyła oczy i spojrzała błękitnym okiem na ogiera, który wypowiedział owe słowa. Po chwili odwróciła się, stając do niego przodem:
ReplyDelete- Marzycieli...- wypowiedziała cicho, jakby smakując brzmienie słowa - Witam.
Powiedziała krótko, lekko pochylając łeb w geście powitania, po chwili zastanowienia jednak zadała jeszcze pytanie:
-Skąd taka nazwa?
Słuchając odpowiedzi ogiera na zadane pytanie, odciążyła lewą zadnią nogę i w charakterystyczny sposób odstawiła prawą. Przy okazji też gdy on mówił, przyjrzała mu się, szybko przeciągając spojrzenie. Wiedziała, że robi on to samo i nie dziwiła mu się w żaden sposób, sama była zaciekawiona kim jest nowo poznany koń. Gdy już otrzymała odpowiedź uśmiechnęła się uprzejmie, a słysząc nieco późno wyjawione imię zaśmiała się cicho po nosem. Spojrzała w szmaragdowe oczy ogiera i sama wyjawiła swoje:
ReplyDelete- Ja jestem Bejter. Ciekawe jest to co mówisz, dla mnie jednak bliższy jest dzień i przyjemnie przygrzewające letnie słońce lub jak niektórzy mówią "żar lejący się z nieba" - uśmiechnęła się szerzej przypominając sobie, że niewielu jest tak przyzwyczajonych do wysokich temperatur jak ona - Powiedz mi, czy występują tutaj jerzyki?
Tuż po wypowiedzeniu pytania spojrzała w niebo zastanawiając się czy ogier da się podpuścić, czy nie.
Harissonowi nie udało się zakryć swej zbrodni na krzewince jagód. Rowena pośpiesznie dostrzegła jak mała gałązka dynda w paszczy ogiera i zaśmiała się mimowolnie. - Zachłanny. Jeszcze moment, a zjesz całą krzewinkę z korzeniami. - dogryzła mu lekko nie mogąc przepuścić żadnej okazji. Powoli docinki tych dwoje stają się dziennym rytuałem, lecz Rowenie w żadnym stopniu to nie przeszkadzało.Wręcz przeciwnie, nienawidziła zbytniej uprzejmości i sztuczności. Zamyśliła się głębiej nad jego pytaniem na temat życzenia. Właściwie to Harrisonowi zależy na doścignięciu białego jelenia. Spojrzała w oczy gwiazdkowego ogiera i nadstawiła lekko uszy. - A czego byś sobie zażyczył, gdybyś złapał rogacza? - zapytała cicho, a jej ton wpadł w doskonale znany wszystkim melancholijny wydźwięk. Klacz podeszła krok bliżej i wyciągnęła lekko szyję. Jasne, niebieskie oczy wykazywały ciekawość, lecz za tym krył się ból istnienia kogoś kto nienawidzi tego kim jest.
ReplyDelete| Rowena.