Traum poczuła jak zmęczenie wraca do niej ze zdwojoną mocą. Położyła się na trawie i, pomimo obecności obcych, zapadła w drzemkę. Jaśmin powitał nieznajomych.
- Macie może uzdrowiciela? Wilk ugryzł moją siostrę, chyba był na coś chory, bo rana się jątrzy zamiast się zasklepić.- Spojrzał spokojnie i ufnie na pozostałe konie.
Dotychczas senna atmosfera została przerwana przez pojawienie się tej dwójki. Samoria, wbrew temu jak zachowywała się reszta stada, mierzyła obcego ogiera wyjątkowo nieprzyjaznym spojrzeniem. Ten jednak nie zauważał, albo starał się nie zauważać natężenia uczuć jakie wkładała w obserwowanie go. Spojrzawszy kontrolnie na pozostałych członków stada, podeszła do klaczy bez słowa. Pozwoliła również, aby ogier towarzyszył jej jako jej podpora. Przynajmniej do czasu, aż nie będzie jej potrzebny do pewnego zadania. Jaśmin zobaczył jak klacz z dwoma rogami na łbie i fantazyjnie uplecionym ogonie podchodzi do nich. Pochylił się nad Traum i poprosił żeby jeszcze raz wstała i poszła z nim. Najwidoczniej srokata klacz była medykiem, który pomoże jego towarzyszce. Oddalili się trochę od stada.
- Jestem Jaśmin, jakie jest Twoje imię jednorożcze? Możesz nam pomóc?
Nim odpowiedziała, odwróciła łeb do tyłu rozglądając się za ewentualnymi podsłuchiwaczami. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, westchnęła cicho, po czym odpowiedziała:
- Moje imię nie ma obecnie znaczenia. Jeśliś łaskaw, pozbieraj mi proszę pęk polnego skrzypu. - Mruknęła, nie pytając nawet czy ogier wie, czym jest ów roślina i jak wygląda. Coś w jego wyglądzie pozwalało jej bowiem sądzić, że doskonale wie o czym mówi. Nim jednak ten zdążył odezwać się po raz drugi, odezwała się, nie pozwalając mu na powiedzenie choćby słowa - I zostaw go dokładnie w tym miejscu. Nie jesteś mi potrzebny do leczenia, więc jeśli wykonasz swoje zadanie, wróć proszę tam, gdzie spotkałeś resztę. – Bąknęła. Gdy ten odszedł, sama zajęła się utrzymywaniem klaczy w przytomności i stałym ruchu w tylko sobie znanym kierunku. Ogiera bardzo zdziwiło zachowanie medyka, jak nazywał klacz. Nie tylko jej zachowanie, ale to że poprosiła go o znalezienie skrzypu, pomimo że jeszcze nic nie wspomniał o swoim pochodzeniu. Czyżby usłyszała rozmowę między nim a Traum? Także próba odciągnięcia rannej klaczy wydawała mu się podejrzana. Na razie jednak postanowił zaufać jednorożcowi. Jeśli to jest jedyna szansa na ratunek to niech tak będzie. Ruszył między drzewa, chcąc jak najszybciej uporać się z zadaniem i powrócić do towarzyszki. Sama klacz z trudem zauważyła, że jej biały "anioł stróż" rozpłynął się gdzieś. Zamiast niego u jej boku szedł jednorożec. Chciała ją zapytać o co chodzi, ale jedyne co wyszło z jej pyska to niezrozumiałe słowa. Przez chwilę klacz poczuła się gorzej i omal by nie upadła pod własnym ciężarem, gdyby nie chłodniejszy wiatr, który przywrócił jej utraconą trzeźwość umysłu.
Upewniwszy się, że niechciany towarzysz zajął się tym, o co go poprosiła, odetchnęła głęboko aby nieco rozładować zdenerwowanie. Gdy ranna zaczęła bełkotać, Samoria z łagodnym uśmiechem powtarzała do niej kojące "cii, cichutko" przy czym przyspieszyła kroku nie pozwalając, by słabnące ciśnienie klaczy ją uśpiło. Choć droga w tym tempie zdawała się nieznośnie wręcz przedłużać. Będąc już na miejscu, pozwoliła rannej osunąć się w kojące objęcia Morfeusza wiedząc, że czas nie był tutaj jej sprzymierzeńcem. Kiedy ta zasnęła, klacz odeszła od niej w kierunku starannie zamaskowanej chaty, która nawet przy bliższym jej zbadaniu mogła z powodzeniem udawać stos głazów i kłód, choć może o faktycznie zbyt ułożonym kształcie. Będąc przed wejściem, zmieniła postać. I choć kompletnie naga, nie przejmowała się tym zbytnio. Przed wejściem do środka zebrała z zewnątrz kilka ziół skądś, co będąc w istocie ogródkiem Wiedźmy, wyglądało jak przypadkowe samosiejki. Miała teraz odrobinę czasu, poza tym była pewna, że ogier ich nie odnajdzie. Po przygotowaniu ziół, ślęczała nad bulgoczącym wywarem z suchych roślin, miażdżąc jednocześnie te świeże. Jej drobna postać tylko raz na jakiś czas wynurzała się spomiędzy dymu roznoszącego się po chatce, aby zerwać nowy składnik w odpowiednim momencie. Gdy upewniła się, że ma wszystko ze sobą, na płaskim kamieniu starannie rozłożyła lnianą tkaninę i dopiero na niej wszystkie dziwnie pachnące i wyglądające papki. Białowłosa Wiedźma zaśmiała się sama do siebie, gratulując sobie sprytu w pozbyciu się ogiera. Jak można było uwierzyć, że ktokolwiek znający się na jakimkolwiek uzdrawianiu, nie posiada własnego rezerwuaru przeróżnych specyfików? Rozmyślając, układała specyfiki tak, by w procesie leczenia nic nie walało się bez sensu pod jej nosem. Musiała zgrać wszystko perfekcyjnie i liczyć na to, że osłabiony organizm klaczy wytrzyma walkę z toksyną, w czym mogła pomóc jedynie powierzchownie. Nałożyła pierwsze z mazideł na tę największa i najniebezpieczniejszą ranę, a przy tym jedyną zakażoną, drugą, wolną ręką chwytając nieco rozwidlony i fantazyjnie posplatany, podwójny róg. Przygotowując się do przepływu energii, przymknęła oczy, przytykając różdżkę do skóry klaczy; ponieważ jej magia pozwalała jedynie na przyspieszenie naturalnych procesów, leczenie musiało odbyć się przy pomocy naturalnej energii klaczy. Klacz poczuła dotknięcie dłoni z chłodną substancją na swojej ranie. Na początku przyjemnie ukoiło gorące miejsce, lecz potem ból rozszedł się silniejszą falą po ciele samicy. Klacz wierzgnęła nogami na oślep. Znowu straciła przytomność by po chwili obudzić się i tak w kółko. Ciągle towarzyszył jej ból. W zwalczaniu infekcji pomagały jedynie naturalne składniki maści, które sporządziła kobieta, a które przygotowane uprzednio tak, by tamta miała je pod ręką, należało zmieniać w odpowiedniej kolejności, gdy energia spowoduje, iż zaczną się psuć. Gdy energia przepływała przez magiczny przedmiot, kobieta odetchnęła głęboko czerpiąc z okolicznej fauny i flory, która z samej swej natury pragnęła pomóc. Wraz z przyspieszaniem naturalnych procesów, u klaczy rozpoczęło się bolesne zwalczanie infekcji, od gorączki zaczynając. Rzeczy miały się tak samo, jeśli chodzi o mieszanki ziół, które zasychały i byłyby zgniły na ranie, gdyby nie wprawne oko Samorii. Raz po raz mrucząc pod nosem kilka niezrozumiałych słów, które powielane w przyspieszającym tempie tworzyły sieć magicznych inkantacji, wycierała psującą się nadzwyczaj szybko maść, aby na jej miejsce położyć nową mieszankę. Proces ten trwał może ze dwie godziny, ale wymagał tyle samo energii, co naturalne bliźnienie rany. Z tego powodu po wszystkim, wyczerpana kobieta opadła osłabiona na poszycie leśne, nie mając nawet zamiaru dotykać reszty skaleczeń, które w jej mniemaniu nie miały takiej wagi dla zdrowia klaczy. Chcąc jej pomóc, zużyła stanowczo zbyt dużo siły i w efekcie nie mogąc się powstrzymać, zasnęła. Z powodu znużenia bowiem, zdawało jej się, że klacz powinna wciąż być na tyle osłabiona, by Samoria zdołała obudzić się przed nią i ukryć fakt, który znany był jedynie ogierowi Alpha.
- Macie może uzdrowiciela? Wilk ugryzł moją siostrę, chyba był na coś chory, bo rana się jątrzy zamiast się zasklepić.- Spojrzał spokojnie i ufnie na pozostałe konie.
Dotychczas senna atmosfera została przerwana przez pojawienie się tej dwójki. Samoria, wbrew temu jak zachowywała się reszta stada, mierzyła obcego ogiera wyjątkowo nieprzyjaznym spojrzeniem. Ten jednak nie zauważał, albo starał się nie zauważać natężenia uczuć jakie wkładała w obserwowanie go. Spojrzawszy kontrolnie na pozostałych członków stada, podeszła do klaczy bez słowa. Pozwoliła również, aby ogier towarzyszył jej jako jej podpora. Przynajmniej do czasu, aż nie będzie jej potrzebny do pewnego zadania. Jaśmin zobaczył jak klacz z dwoma rogami na łbie i fantazyjnie uplecionym ogonie podchodzi do nich. Pochylił się nad Traum i poprosił żeby jeszcze raz wstała i poszła z nim. Najwidoczniej srokata klacz była medykiem, który pomoże jego towarzyszce. Oddalili się trochę od stada.
- Jestem Jaśmin, jakie jest Twoje imię jednorożcze? Możesz nam pomóc?
Nim odpowiedziała, odwróciła łeb do tyłu rozglądając się za ewentualnymi podsłuchiwaczami. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, westchnęła cicho, po czym odpowiedziała:
- Moje imię nie ma obecnie znaczenia. Jeśliś łaskaw, pozbieraj mi proszę pęk polnego skrzypu. - Mruknęła, nie pytając nawet czy ogier wie, czym jest ów roślina i jak wygląda. Coś w jego wyglądzie pozwalało jej bowiem sądzić, że doskonale wie o czym mówi. Nim jednak ten zdążył odezwać się po raz drugi, odezwała się, nie pozwalając mu na powiedzenie choćby słowa - I zostaw go dokładnie w tym miejscu. Nie jesteś mi potrzebny do leczenia, więc jeśli wykonasz swoje zadanie, wróć proszę tam, gdzie spotkałeś resztę. – Bąknęła. Gdy ten odszedł, sama zajęła się utrzymywaniem klaczy w przytomności i stałym ruchu w tylko sobie znanym kierunku. Ogiera bardzo zdziwiło zachowanie medyka, jak nazywał klacz. Nie tylko jej zachowanie, ale to że poprosiła go o znalezienie skrzypu, pomimo że jeszcze nic nie wspomniał o swoim pochodzeniu. Czyżby usłyszała rozmowę między nim a Traum? Także próba odciągnięcia rannej klaczy wydawała mu się podejrzana. Na razie jednak postanowił zaufać jednorożcowi. Jeśli to jest jedyna szansa na ratunek to niech tak będzie. Ruszył między drzewa, chcąc jak najszybciej uporać się z zadaniem i powrócić do towarzyszki. Sama klacz z trudem zauważyła, że jej biały "anioł stróż" rozpłynął się gdzieś. Zamiast niego u jej boku szedł jednorożec. Chciała ją zapytać o co chodzi, ale jedyne co wyszło z jej pyska to niezrozumiałe słowa. Przez chwilę klacz poczuła się gorzej i omal by nie upadła pod własnym ciężarem, gdyby nie chłodniejszy wiatr, który przywrócił jej utraconą trzeźwość umysłu.
Upewniwszy się, że niechciany towarzysz zajął się tym, o co go poprosiła, odetchnęła głęboko aby nieco rozładować zdenerwowanie. Gdy ranna zaczęła bełkotać, Samoria z łagodnym uśmiechem powtarzała do niej kojące "cii, cichutko" przy czym przyspieszyła kroku nie pozwalając, by słabnące ciśnienie klaczy ją uśpiło. Choć droga w tym tempie zdawała się nieznośnie wręcz przedłużać. Będąc już na miejscu, pozwoliła rannej osunąć się w kojące objęcia Morfeusza wiedząc, że czas nie był tutaj jej sprzymierzeńcem. Kiedy ta zasnęła, klacz odeszła od niej w kierunku starannie zamaskowanej chaty, która nawet przy bliższym jej zbadaniu mogła z powodzeniem udawać stos głazów i kłód, choć może o faktycznie zbyt ułożonym kształcie. Będąc przed wejściem, zmieniła postać. I choć kompletnie naga, nie przejmowała się tym zbytnio. Przed wejściem do środka zebrała z zewnątrz kilka ziół skądś, co będąc w istocie ogródkiem Wiedźmy, wyglądało jak przypadkowe samosiejki. Miała teraz odrobinę czasu, poza tym była pewna, że ogier ich nie odnajdzie. Po przygotowaniu ziół, ślęczała nad bulgoczącym wywarem z suchych roślin, miażdżąc jednocześnie te świeże. Jej drobna postać tylko raz na jakiś czas wynurzała się spomiędzy dymu roznoszącego się po chatce, aby zerwać nowy składnik w odpowiednim momencie. Gdy upewniła się, że ma wszystko ze sobą, na płaskim kamieniu starannie rozłożyła lnianą tkaninę i dopiero na niej wszystkie dziwnie pachnące i wyglądające papki. Białowłosa Wiedźma zaśmiała się sama do siebie, gratulując sobie sprytu w pozbyciu się ogiera. Jak można było uwierzyć, że ktokolwiek znający się na jakimkolwiek uzdrawianiu, nie posiada własnego rezerwuaru przeróżnych specyfików? Rozmyślając, układała specyfiki tak, by w procesie leczenia nic nie walało się bez sensu pod jej nosem. Musiała zgrać wszystko perfekcyjnie i liczyć na to, że osłabiony organizm klaczy wytrzyma walkę z toksyną, w czym mogła pomóc jedynie powierzchownie. Nałożyła pierwsze z mazideł na tę największa i najniebezpieczniejszą ranę, a przy tym jedyną zakażoną, drugą, wolną ręką chwytając nieco rozwidlony i fantazyjnie posplatany, podwójny róg. Przygotowując się do przepływu energii, przymknęła oczy, przytykając różdżkę do skóry klaczy; ponieważ jej magia pozwalała jedynie na przyspieszenie naturalnych procesów, leczenie musiało odbyć się przy pomocy naturalnej energii klaczy. Klacz poczuła dotknięcie dłoni z chłodną substancją na swojej ranie. Na początku przyjemnie ukoiło gorące miejsce, lecz potem ból rozszedł się silniejszą falą po ciele samicy. Klacz wierzgnęła nogami na oślep. Znowu straciła przytomność by po chwili obudzić się i tak w kółko. Ciągle towarzyszył jej ból. W zwalczaniu infekcji pomagały jedynie naturalne składniki maści, które sporządziła kobieta, a które przygotowane uprzednio tak, by tamta miała je pod ręką, należało zmieniać w odpowiedniej kolejności, gdy energia spowoduje, iż zaczną się psuć. Gdy energia przepływała przez magiczny przedmiot, kobieta odetchnęła głęboko czerpiąc z okolicznej fauny i flory, która z samej swej natury pragnęła pomóc. Wraz z przyspieszaniem naturalnych procesów, u klaczy rozpoczęło się bolesne zwalczanie infekcji, od gorączki zaczynając. Rzeczy miały się tak samo, jeśli chodzi o mieszanki ziół, które zasychały i byłyby zgniły na ranie, gdyby nie wprawne oko Samorii. Raz po raz mrucząc pod nosem kilka niezrozumiałych słów, które powielane w przyspieszającym tempie tworzyły sieć magicznych inkantacji, wycierała psującą się nadzwyczaj szybko maść, aby na jej miejsce położyć nową mieszankę. Proces ten trwał może ze dwie godziny, ale wymagał tyle samo energii, co naturalne bliźnienie rany. Z tego powodu po wszystkim, wyczerpana kobieta opadła osłabiona na poszycie leśne, nie mając nawet zamiaru dotykać reszty skaleczeń, które w jej mniemaniu nie miały takiej wagi dla zdrowia klaczy. Chcąc jej pomóc, zużyła stanowczo zbyt dużo siły i w efekcie nie mogąc się powstrzymać, zasnęła. Z powodu znużenia bowiem, zdawało jej się, że klacz powinna wciąż być na tyle osłabiona, by Samoria zdołała obudzić się przed nią i ukryć fakt, który znany był jedynie ogierowi Alpha.
***
Jaśmin wreszcie ujrzał znajome drzewo, co pozwoliło mu określić gdzie jest. Na szczęście zbliżał się do polany. Gdy oczom jego ukazało się miejsce, w którym ostatni raz widział Traum, przystanął i rozejrzał się dookoła. Nie bardzo wiedział, gdzie jednorożec powiódł jego towarzyszkę, ale ani myślał czekać na jej powrót. Co prawda było nie w porządku, bo nie posłuchał polecenia, niemniej poszedł w stronę, gdzie wydawało mu się zniknęła medyczka. Białowłosy ogier nie znał tych terenów, więc jedyne co mógł zrobić to kierować się w stronę prześwitów między drzewami w oddali. Im bardziej się zbliżał, tym większe połacie nieba rozciągały się nad jego głową. W końcu wyszedł na ogromną, pustą przestrzeń. Wszystko porastała wysoka szczeciniasta trawa, a gdzieniegdzie wyrastały drzewa. Ogier ruszył brzegiem lasu wypatrując małych, przypominających choinki roślin. W końcu znalazł jedną, a po niej kilka kolejnych. Zerwał ile mógł zmieścić w pysku i wrócił się do lasu. Niestety, wszedł w innym miejscu i nie bardzo wiedział, w którą stronę ma się udać, żeby wrócić. Podreptał chwilkę w miejscu bardzo z siebie niezadowolony. W końcu udał się przed siebie, mając nadzieję, że w czasie wędrówki przypomni mu się droga.
Maleńkie krople krwi znaczyły przejście dwu klaczy, za którymi podążał biały ogier. Nie rozumiał po co medyk, aż tak oddalił się od polany, na której Jaśmin miał zostawić zioła. Przecież każda sekunda się liczy! Czyżby ten medyk nie miał kompletnego pojęcia? A może klacz wcale nie była medykiem? Wydawało mu się jednak, że jest to zbyt nieprawdopodobne. Być może klacz miała swoją siedzibę z potrzebnymi składnikami gdzieś w pobliżu, tylko czemu, do pioruna, kazała mu szukać niepotrzebnych ziół? Co to wszystko miało znaczyć? Musi ją wybadać jak tylko odnajdzie je obie.
Błądził pomiędzy drzewami już ponad godzinę.
W tym momencie nawet największe z kropel krwi niknęły wśród spadłych liści i trawy i ogier mógł zdać się na węch. Metaliczna woń wypełniła jego chrapy. Czuł że powoli zbliża się do celu. Zimna furia targała jego wnętrzem.
Otworzywszy oczy, poczuła się jak gdyby ktoś wylał jej na głowę kubeł lodowatej wody. Nie wiedziała ile czasu zajęło jej dochodzenie do siebie, ale z ulgą stwierdziła, że klacz, choć nieprzytomna, czuła się lepiej. Przynajmniej tak wnioskowała po widoku zabliźnionej już rany i fakcie, że jej ciało przestało poruszać się konwulsyjnie, targane przez dreszcze. Nie tracąc więcej czasu, by nie dać się złapać na gorącym uczynku, powróciła do swej czworonożnej postaci. Przybrawszy ją, bez zbędnych ceregieli, zaczęła jak gdyby nigdy nic wybudzać klacz typowo zwierzęcą metodą trącania i rżenia.
Gdy wyszedł wreszcie na małą przestrzeń przed zwałem kłód i głazów, które na oko wyglądały naturalnie, a dopiero po dłuższej chwili można było dostrzec nieprzypadkowość ich umiejscowienia, zatrzymał się.
Przed tą górką leżała drobna klacz nad którą stał jednorożec, trącając towarzyszkę i parskając na nią. Ogier skoczył na przód, rżąc nieprzychylnie. Wypuścił pęki ziół i potrząsnął grzywą.
-Co to ma znaczyć medyku? Dlaczego ją napastujesz? Nie widzisz, że potrzebuje wypoczynku?! - Jego gniew powoli osiągał apogeum. Cofnął się i odliczył w myślach do dziesięciu. - Przepraszam cię za ten wybuch. Możesz mi wytłumaczyć dlaczego zabrałaś moją tow… Siostrę w to miejsce? - nieufnie rozejrzał się dookoła. Domyślał się, że może to być tajna siedziba jednorożca, niemniej nie podobały mu się te wszystkie sekrety.
Samoria zadarła łeb.
Krzyk, po którym jej serce przyspieszyło pracę sprawił, że klacz poczuła lodowate ukłucie gniewu. Nie czuła go od tak dawna, że już niemal zapomniała jak smakuje. Nie dając poznać po sobie niczego, powoli, chłodno kalkując każdą z dróg, jaką mogłaby teraz pójść, odpowiedziała:
- Nie będziesz decydował o tym, co zrobię, a czego nie. A zwłaszcza posiadając tak niewielkie pokłady szacunku do starszych, Młodziku. - Zamruczała niezbyt przychylnym tonem, po czym zignorowała go zupełnie, znów chyląc się nad klaczą gdy ta zdawała się odzyskiwać przytomność. Przymknąwszy oczy, starała się z całych sił uspokoić serce, które z każdym uderzeniem sączyło w jej żyły czysty gniew. Jak mogła tak łatwo dać się sprowokować byle młodzikowi? Tłumaczyła to sobie faktem nazbyt długiego przebywania w spokoju. Nie od dziś było jej wiadomo, że tylko przebywanie w nieprzyjaznym środowisku mogło uodparniać.
Jaśmin nie przeląkł się ukrytą wrogością medyka. Uważał swój gniew za słuszny, mimo że powinien panować nad swoimi nerwami. Nie bez kozery spokój był wstanie rozwiązać wszystkie problemy. Tylko że w tej sytuacji daleko mu było do zbawiennego spokoju. Nie chciał zbytnio oddalać się od swojej towarzyszki, by jej po raz kolejny nie zgubić, więc tym bardziej się zezłościł. Teraz na szczęście opanował swój glos i uczynił go mniej napastliwym, chociaż dało się wyczuć nutkę braku sympatii.
- Przepraszam cię jeszcze raz. Nie powinien był tak zareagować, jednak sama możesz zrozumieć, że twoje działania nie były mi miłe. Ja i moja siostra wiele razem przeszliśmy i rozłączanie nas jest złym posunięciem. Gdyby Traum obudziła się wcześniej i nie zobaczyła mnie u swego boku, powiedziałaby ci to samo!
Uniosła łeb raz jeszcze, nie zaszczycając ogiera ni słowem ni spojrzeniem. Gdy klacz otworzyła oczy, szturchnęła ją po raz kolejny i cichym tonem zachęciła do wstania wiedząc, że leżenie nie jest dlań najzdrowsze. Choć mogła być jeszcze osłabiona, jej energia pobudzała wszystkie procesy, z naturalną dla ciała odbudową krwi włącznie. Nie chcąc już zwracać na siebie zbytniej uwagi, nim tamta do reszty się pozbierała, Samoria machnąwszy ogonem skierowała się w stronę miejsca, z którego wszyscy przyszli.
Klacz otworzyła oczy i wstała. Już wcześniej była świadoma otoczenia i słyszała co wykrzyczał jej kompan. Nie chciała brać jego strony, szczególnie, że jednorożec jej pomógł i bez niej nie mogłaby więcej stać o swoich własnych siłach. Dlatego nic nie powiedziała i, choć nie w pełni sił, podążyła za jednorożcem. Rzuciła tylko okiem za siebie, obejmując wzrokiem skonfundowanego samca i chatkę przypominającą ułożone na sobie głazy i pnie. Traum zrównała się z jednorożcem, co nie było łatwym wyczynem w jej stanie. Druga klacz poruszała się szybko.
-Nic nie powiesz? - rzucił tak cicho, że medyczka go nie usłyszała. Nie doczekał się odpowiedzi, gdyż obie klacze zrównały się ze sobą. Jeszcze zezłoszczony chciał ruszyć za nimi, gdy wpadł mu do głowy pewien pomysł. Zawrócił i, kiedy klacze znikły z jego pola widzenia, podszedł do wejścia chaty. W środku były rozwieszone różne zioła i przybory zgoła ludzkie. Wydało mu się to bardzo dziwne, ale nie chciał zwracać uwagi swoją nieobecnością, więc odszedł w stronę, z której przybyli, starając się nadgonić klacze.
- Dziękuję ci bardzo za pomoc. Tobie i temu człowiekowi, który mi pomógł. Chyba gdzieś odszedł po nałożeniu maści, prawda? Jak masz na imię? Bo ja jestem Traum. - Klacz normalnie nie byłaby taka skora do zaznajamiania się z innymi, ale jednorożec zrobił dla niej coś dobrego i nie wydawało się, żeby miała wrogie dla niej zamiary. Co więcej nie polubiła Jaśmina, czyli mogłaby być ciekawym sojusznikiem na przyszłe czasy.
- Nie musisz mi dziękować, moja magia nie leczy, ale nakłania naturę do wzrostu. Sama wyszłabyś z tej choroby, ale w normalnym czasie potrzebnym do jej gojenia. Oczywiście, gdybyś się oszczędzała. - Odpowiedziała długo mając nadzieję, że zamroczona klacz uzna człowieka za miraż. W każdym razie na wspomnienie o nim, jedynie uśmiechnęła się dobrotliwie zerkając na nią i nie zwalniając. - Na imię mi Samoria. Myślę, że czas, abyś poznała resztę stada. Wcześniej byłaś nieprzytomna.
Nim drobna klacz odpowiedziała na jej słowa, pozwoliła, by na moment zapadła pomiędzy nimi cisza.
-Jednak i tak zaoszczędziłaś mi wiele czasu potrzebnego na samoistne leczenie. – rzekła w końcu - Teraz szybciej będę mogła podążyć w swoją stronę. Choć i tak zostanę kilka tygodni, żeby w pełni nabrać sił. - Dodała, kiedy potknęła się o wystający korzeń.
W tym momencie nawet największe z kropel krwi niknęły wśród spadłych liści i trawy i ogier mógł zdać się na węch. Metaliczna woń wypełniła jego chrapy. Czuł że powoli zbliża się do celu. Zimna furia targała jego wnętrzem.
Otworzywszy oczy, poczuła się jak gdyby ktoś wylał jej na głowę kubeł lodowatej wody. Nie wiedziała ile czasu zajęło jej dochodzenie do siebie, ale z ulgą stwierdziła, że klacz, choć nieprzytomna, czuła się lepiej. Przynajmniej tak wnioskowała po widoku zabliźnionej już rany i fakcie, że jej ciało przestało poruszać się konwulsyjnie, targane przez dreszcze. Nie tracąc więcej czasu, by nie dać się złapać na gorącym uczynku, powróciła do swej czworonożnej postaci. Przybrawszy ją, bez zbędnych ceregieli, zaczęła jak gdyby nigdy nic wybudzać klacz typowo zwierzęcą metodą trącania i rżenia.
Gdy wyszedł wreszcie na małą przestrzeń przed zwałem kłód i głazów, które na oko wyglądały naturalnie, a dopiero po dłuższej chwili można było dostrzec nieprzypadkowość ich umiejscowienia, zatrzymał się.
Przed tą górką leżała drobna klacz nad którą stał jednorożec, trącając towarzyszkę i parskając na nią. Ogier skoczył na przód, rżąc nieprzychylnie. Wypuścił pęki ziół i potrząsnął grzywą.
-Co to ma znaczyć medyku? Dlaczego ją napastujesz? Nie widzisz, że potrzebuje wypoczynku?! - Jego gniew powoli osiągał apogeum. Cofnął się i odliczył w myślach do dziesięciu. - Przepraszam cię za ten wybuch. Możesz mi wytłumaczyć dlaczego zabrałaś moją tow… Siostrę w to miejsce? - nieufnie rozejrzał się dookoła. Domyślał się, że może to być tajna siedziba jednorożca, niemniej nie podobały mu się te wszystkie sekrety.
Samoria zadarła łeb.
Krzyk, po którym jej serce przyspieszyło pracę sprawił, że klacz poczuła lodowate ukłucie gniewu. Nie czuła go od tak dawna, że już niemal zapomniała jak smakuje. Nie dając poznać po sobie niczego, powoli, chłodno kalkując każdą z dróg, jaką mogłaby teraz pójść, odpowiedziała:
- Nie będziesz decydował o tym, co zrobię, a czego nie. A zwłaszcza posiadając tak niewielkie pokłady szacunku do starszych, Młodziku. - Zamruczała niezbyt przychylnym tonem, po czym zignorowała go zupełnie, znów chyląc się nad klaczą gdy ta zdawała się odzyskiwać przytomność. Przymknąwszy oczy, starała się z całych sił uspokoić serce, które z każdym uderzeniem sączyło w jej żyły czysty gniew. Jak mogła tak łatwo dać się sprowokować byle młodzikowi? Tłumaczyła to sobie faktem nazbyt długiego przebywania w spokoju. Nie od dziś było jej wiadomo, że tylko przebywanie w nieprzyjaznym środowisku mogło uodparniać.
Jaśmin nie przeląkł się ukrytą wrogością medyka. Uważał swój gniew za słuszny, mimo że powinien panować nad swoimi nerwami. Nie bez kozery spokój był wstanie rozwiązać wszystkie problemy. Tylko że w tej sytuacji daleko mu było do zbawiennego spokoju. Nie chciał zbytnio oddalać się od swojej towarzyszki, by jej po raz kolejny nie zgubić, więc tym bardziej się zezłościł. Teraz na szczęście opanował swój glos i uczynił go mniej napastliwym, chociaż dało się wyczuć nutkę braku sympatii.
- Przepraszam cię jeszcze raz. Nie powinien był tak zareagować, jednak sama możesz zrozumieć, że twoje działania nie były mi miłe. Ja i moja siostra wiele razem przeszliśmy i rozłączanie nas jest złym posunięciem. Gdyby Traum obudziła się wcześniej i nie zobaczyła mnie u swego boku, powiedziałaby ci to samo!
Uniosła łeb raz jeszcze, nie zaszczycając ogiera ni słowem ni spojrzeniem. Gdy klacz otworzyła oczy, szturchnęła ją po raz kolejny i cichym tonem zachęciła do wstania wiedząc, że leżenie nie jest dlań najzdrowsze. Choć mogła być jeszcze osłabiona, jej energia pobudzała wszystkie procesy, z naturalną dla ciała odbudową krwi włącznie. Nie chcąc już zwracać na siebie zbytniej uwagi, nim tamta do reszty się pozbierała, Samoria machnąwszy ogonem skierowała się w stronę miejsca, z którego wszyscy przyszli.
Klacz otworzyła oczy i wstała. Już wcześniej była świadoma otoczenia i słyszała co wykrzyczał jej kompan. Nie chciała brać jego strony, szczególnie, że jednorożec jej pomógł i bez niej nie mogłaby więcej stać o swoich własnych siłach. Dlatego nic nie powiedziała i, choć nie w pełni sił, podążyła za jednorożcem. Rzuciła tylko okiem za siebie, obejmując wzrokiem skonfundowanego samca i chatkę przypominającą ułożone na sobie głazy i pnie. Traum zrównała się z jednorożcem, co nie było łatwym wyczynem w jej stanie. Druga klacz poruszała się szybko.
-Nic nie powiesz? - rzucił tak cicho, że medyczka go nie usłyszała. Nie doczekał się odpowiedzi, gdyż obie klacze zrównały się ze sobą. Jeszcze zezłoszczony chciał ruszyć za nimi, gdy wpadł mu do głowy pewien pomysł. Zawrócił i, kiedy klacze znikły z jego pola widzenia, podszedł do wejścia chaty. W środku były rozwieszone różne zioła i przybory zgoła ludzkie. Wydało mu się to bardzo dziwne, ale nie chciał zwracać uwagi swoją nieobecnością, więc odszedł w stronę, z której przybyli, starając się nadgonić klacze.
***
- Dziękuję ci bardzo za pomoc. Tobie i temu człowiekowi, który mi pomógł. Chyba gdzieś odszedł po nałożeniu maści, prawda? Jak masz na imię? Bo ja jestem Traum. - Klacz normalnie nie byłaby taka skora do zaznajamiania się z innymi, ale jednorożec zrobił dla niej coś dobrego i nie wydawało się, żeby miała wrogie dla niej zamiary. Co więcej nie polubiła Jaśmina, czyli mogłaby być ciekawym sojusznikiem na przyszłe czasy.
- Nie musisz mi dziękować, moja magia nie leczy, ale nakłania naturę do wzrostu. Sama wyszłabyś z tej choroby, ale w normalnym czasie potrzebnym do jej gojenia. Oczywiście, gdybyś się oszczędzała. - Odpowiedziała długo mając nadzieję, że zamroczona klacz uzna człowieka za miraż. W każdym razie na wspomnienie o nim, jedynie uśmiechnęła się dobrotliwie zerkając na nią i nie zwalniając. - Na imię mi Samoria. Myślę, że czas, abyś poznała resztę stada. Wcześniej byłaś nieprzytomna.
Nim drobna klacz odpowiedziała na jej słowa, pozwoliła, by na moment zapadła pomiędzy nimi cisza.
-Jednak i tak zaoszczędziłaś mi wiele czasu potrzebnego na samoistne leczenie. – rzekła w końcu - Teraz szybciej będę mogła podążyć w swoją stronę. Choć i tak zostanę kilka tygodni, żeby w pełni nabrać sił. - Dodała, kiedy potknęła się o wystający korzeń.
- Nie wygląda mi na
to, byś mogła podążyć jakkolwiek w swoją stronę... - Zamruczała już bardziej do
siebie, niż do niej, mijając ostatnie, pojedyncze drzewa dzielące ich od stada.
_________________________________________________________________________________
Opowiadanie napisane przy współpracy z Traum. Broń Boże nie aspiruję na medyka, jak niejednokrotnie zaznaczałam w trakcie pisania!
{Faktycznie długie wyszło ^^''}
ReplyDelete[O jak miło widzieć opowiadanie na blogu. Ciekawy wątek i miło mi widzieć, że takie fajne rzeczy z gry wychodzą. Ale Samorio umawialiśmy się, że postać człowieka będzie używana w grze RZADKO. Poza tym muszę przyznać, że stado opiera się przeciwko wizji człowieka jako jednego "z nas" i obawiam się, że ten fragment postaci będzie musiał ulec zmianie.]
ReplyDelete[ użyłam jej dotąd raz i to w małym fragmencie opowiadania, a stado będące wówczas na czacie nie odezwało się na ten temat słowem. Również w sondzie widzę, że nie jest do końca tak, jak twierdzisz. Czyżbyś zmieniał zdanie, aby potwierdzić swój punkt widzenia? I jeszcze raz zapytam, czy wcześniej Samoria również się zmieniła? Nie.]
ReplyDelete