„Najbardziej samotne
istoty we Wszechświecie”. Fraza ta powinna budzić współczucie w każdej choć
odrobinę normalnej osobie. Jeżeli jednak zagłębić się trochę w temat i
sprawdzić, jakich stworzeń dotyczy to zdanie, nawet najbardziej wrażliwe osoby mogą
mieć problem z okazaniem współczucia. Dlatego też teraz Tennant, który był koniem
z bardzo dużą dozą cierpliwości i empatii, z zadowoleniem przyglądał się
zastawionej pułapce.
Od kilku dni
nie było go na terenach stada, ponieważ wyruszył na poszukiwanie obiektu
niezbędnego do unieszkodliwienia Płaczącego Anioła – bo to właśnie na niego przeznaczona
była zasadzka. Przeczesał dokładnie wszystkie ludzkie siedziby napotkane
podczas wędrówki, aż w końcu znalazł tę jedyną rzecz, która mogła umożliwić mu
wykonanie misji zleconej przez przywódcę. A było to lustro. Oczywiście z
naturalnych przyczyn nie mógł przetransportować go na tereny stada, ale z tym
nie było większego problemu. Skorzystał z pomocy smoka mieszkającego nieopodal ziemi
Marzycieli. Nie było łatwo go do tego nakłonić, ale Tennant miał dar
przekonywania.
Lustro było
już na swoim miejscu, pobieżnie zamaskowane jakimś zielskiem, żeby chociaż ramy
od razu nie rzucały się w oczy. W tym właśnie tkwił problem z Aniołami – były to
cholernie sprytne stworzenia i choć może ktoś powiedziałby, że przecież tafla
wody powinna załatwić sprawę, nie było to takie proste. Dobrze wiedziały, że
nie mogą spojrzeć we własne odbicie, ani na innego Anioła, bo inaczej zostaną
kamieniem na zawsze. Ten idealny mechanizm obronny, polegający na zamianie w
kamień, gdy tylko ktoś na nie patrzy, czynił Anioły najbardziej samotnymi
istotami we Wszechświecie.
Słońce powoli
chowało się za horyzontem, a pegazowi pozostało już tylko znaleźć swój cel i
zwabić go do lustra. Wybrał właśnie tę porę, ponieważ ciemność była sprzymierzeńcem
Płaczących Aniołów. Co prawda ryzyko związane z misją rosło, ale skoro do tej
pory nie miał wątpliwej przyjemności spotkania się z przeciwnikiem, nie było
innego wyjścia. Kasztan przestał patrzyć się w lustro, podziwiając swoje dzieło
(i przy okazji nową fryzurę) i ruszył stępem w las, rozglądając się czujnie,
gotów w każdej chwili uciekać czy zareagować w inny sposób. Ten „spacer”
należał do najmniej przyjemnych w jego życiu. Dookoła było podejrzanie cicho, a
serca kopytnego wypełniał zwyczajny strach. W końcu pchał się prosto w łapy
drapieżnika, a który roślinożerca o zdrowych zmysłach robił takie rzeczy z
własnej woli?
Nagle Tennant
zatrzymał się, przerywając te rozmyślania. Jego oczom ukazał się bowiem
kamienny posąg z wyciągniętą ręką, jakby chciał czegoś dotknąć. Tylko że tam
nie było niczego. Czyżby się spóźnił? Rozejrzał się szybko na boki, aby upewnić
się, że nie ma nikogo więcej, ale to wystarczyło. Posąg nagle znalazł się
bliżej niego i wyglądał tak, jakby znów miał zasłonić twarz rękami. Nie zdążył
tego jednak uczynić, a może specjalnie tego nie zrobił, bo jego usta
wykrzywione były w uśmiechu, który sprawił, że kasztan pożałował swojej głupiej
odwagi, skulił uszy i cofnął się kilka kroków. Na moment zdrowy rozsądek go
opuścił, a na jego miejsce pojawił się instynkt nakazujący mu uciekać, pegaz
jednak szybko opanował chęć pognania w siną dal. Wiedział, że Anioł by go
dogonił. Pozostawało mu tylko patrzyć się na kamienną figurę przez cały czas,
bez mrugnięcia powieką i powolne oddalanie się do miejsca, w którym zastawił
pułapkę. Zaczął się więc cofać, usiłując nie mrugnąć i nie wpaść na nic, bo
przecież nie mógł się obejrzeć, żeby zobaczyć, co jest za nim. Z drugiej strony
nie mógł też przez cały patrzeć na Anioła, bo po prostu musiał od czasu do
czasu chociaż mrugnąć. Zmienił więc plan i gdy oddalił się już na sporą
odległość, obrócił się do posągu tyłem, cały czas jednak nie zmieniając pozycji
głowy. Policzył do trzech i spojrzał przed siebie, ruszając z kopyta
najszybciej jak umiał. Ta akcja wymagała od niego sporej koordynacji i
skupienia, bo gdy tylko zobaczył część trasy jaką miał przed sobą, ponownie
obrócił łeb za siebie, by dostrzec Anioła, który ruszył w pościg. Biegł trochę
na ślepo, a fakt, że robiło się coraz ciemniej, wcale nie ułatwiał mu sprawy.
Po kilku krokach galopu zatrzymał się, ponownie na chwilę tylko spuszczając
wzrok z figury, a gdy znów na nią spojrzał, ta wyciągała już swoje kamienne
ręce w jego stronę, będąc ledwie parę kroków od niego. Tennant obrócił się
ponownie przodem do Anioła i znów zaczął się cofać, próbując możliwie jak
najbardziej zwiększyć dystans pomiędzy nimi.
Powtórzył tę
akcję z galopem kilka razy, jakimś cudem nie dając się złapać (przeczuwał za to
ból szyi następnego dnia). W końcu znalazł się niedaleko miejsca, w którym
znajdowało się lustro i zwrócił się w stronę posągu ostatni raz. Oddech miał
nierówny z wysiłku i ze strachu, który nadal mu towarzyszył, ale znów zaczął
się cofać. Anioł wyglądał już na nieźle wkurzonego faktem, że do tej pory nie
złapał swojej zdobyczy i kamienne oczy utkwione miał w pegazie, co w zasadzie
działało na korzyść kasztana, bo być może jego przeciwnik dzięki temu nie
zorientuje się o zastawionej na niego pułapce. Skrzydlaty kopytny wycofał się
pod samo lustro, zatrzymał się tam i trochę wyprostował, szykując się do
ostatniej fazy zadania – uwięzienia Anioła w postaci posągu.
Mrugnął
jeszcze raz, najszybciej jak umiał i oczywiście drapieżnik znalazł się dużo
bliżej, niż poprzednio, znów wyciągając swoje ręce ku niemu. Tennant przełknął
ślinę, policzył do dziesięciu… i przypadł do ziemi, chowając łeb w skrzydłach.
***
Cisza. Nie
poczuł nic, żadnego dotyku. Czyżby mu się udało? Powoli złożył skrzydła z
powrotem do boków i otworzył oczy. Tuż przed nosem miał kamienną stopę, na
widok której skulił uszy. Ale to był dobry widok. Oznaczał, że wciąż nie został
dotknięty przez Anioła. Przeczołgał się gdzieś dalej, żeby przypadkiem nie
stanąć między posągiem a lustrem i dopiero jak był w bezpiecznej odległości, pozwolił
sobie podnieść się na nogi. Obrócił łeb w stronę pułapki, by przekonać się, że
zadziałała perfekcyjnie i uśmiechnął się pod nosem. Odetchnął z ulgą, po czym
ruszył na poszukiwanie Harrisona, aby zdać raport z wykonanego zadania.
[Pierwsze opowiadanie na blogu, yeeeey! A tak serio pisząc, to bardzo pomysłowo wykonane zadanie. Ciekawie opisane i oczywiście - zaliczone. Awansujesz na pozycję medyka.]
ReplyDelete(ja to bym Ci dała od razu za to najwyższą rangę, hehe. W końcu Płaczące Anioły to już wyższa szkoła jazdy jest. Gratuluję awansu i BEEP BEEP!)
ReplyDelete